1 Maja 1945 roku trwała jeszcze wojna. Mimo to w Opolu zorganizowano pochód, a tę zwyczaj – przyniesiony na bagnetach Armii Czerwonej – trwała aż do upadku Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
Przez lata pochody musiały być konieczne tłumne, odświętne i pełne propagandowego zadęcia, ale ten wojenny był zupełnie inny.
Przemarsz zorganizowali członkowie Polskiej Partii Robotniczej, którzy przyjechali do Opola po zdobyciu miasta przez Armię Czerwoną. Powiatowy komitet PPR ulokował się w jednej z kamienic na obecnym placu Mikołaja Kopernika, wówczas nazywanym placem Armii Czerwonej, a krótko także placem Stalina.
To na tym placu zebrało się kilkadziesiąt osób, a tylko część z nich należała do partii. „Każdy z nas niósł czerwoną szturmówkę” – pisze we wspomnieniach Józef Pabiś, biorący udział w pierwszym pochodzie.
Tymczasem na archiwalnych zdjęciach lasu szturmówek nie ma. Są za to ludzie w podniszczonych ubraniach, są kolejarze i milicjanci. Wielu idzie ulicami miasta z opuszczonymi głowami. Na ich twarzach nie widać radości. Niewykluczone, że po prostu kazano im przyjść na przemarsz.
Jak wspomina Pabiś 1 maja 1945 r. padało, czasem zacinał deszcz ze śniegiem. Uczestnicy pochodu pomaszerowali pod budynek obecnego urzędu wojewódzkiego (wtedy siedziba starostwa), a potem wrócili na plac pod siedzibę PPR. Cały pochód mógł trwać maksymalnie kilkadziesiąt minut. Następnie wszyscy uczestnicy rozeszli się do domów.
Opole było wtedy wyludnione i pełne zniszczonych lub wypalonych domów. Miasto przypominało Dziki Zachód, w którym racja była po stronie tego, kto był odważny i miał broń.
Następne pochody były już bardziej okazałe, bo i władza ludowa czuła się w Opolu coraz pewniej. Nadal jednak pierwszomajowe pochody odbywały się wśród ruin. Odbudowa miasta trwała do końca lat 50.