Widzieliście film „Wielka ucieczka”? Warto zobaczyć, bo to już klasyk kina wojennego, pokazujący słynną ucieczkę alianckich jeńców z niemieckiego obozu w Żaganiu.
Ten film wciąż się broni, ale kto wie, czy kiedyś nie powstanie obraz o uciekinierach z Oppeln. Jego bohaterami byliby Fred Simmonds, E.J.A. Phelan i Reginald Silverwood, którzy trafili do niemieckiej niewoli w 1941 roku, a potem do obozu w Łambinowicach. Nie wszyscy jeńcy wojnę przesiedzieli za drutami, sporą część kierowano do pracy w fabrykach, inni sami zgłaszali się do pracy m.in. dlatego, że z podobozów łatwiej było im uciec.
W wojennym Opolu królowały cementownie i do jednej z nich skierowano dwóch Nowozelandczyków oraz Anglika (Fred Simmonds). Ucieczkę planowali długo, ale mieli łatwiejsze zadanie, gdyż dwójka kolegów uciekła jesienią z gazowni we Wrocławiu i po podroży, której częścią był rejs do Szwecji, zameldowała się w Londynie.
Informacja o tym, że szlak w kierunku Bałtyku przetarto, dotarła do jeńców, pracujących w Opolu. Wtedy zapadła decyzja o ucieczce tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1943 roku, gdy ruch na kolei jest większy, a skuteczna kontrola trudniejsza. Uciekinierzy mieli na sobie cywilne ubrania, Simmonds znał język niemiecki, a cała trójka udawała belgijskich robotników, skierowanych do fabryki w Berlinie.
Co ważne mieli fałszywe dokumenty, bez których nie mogliby kupić biletów na pociąg. 20 grudnia przecięli druty w ogrodzeniu podobozu, a potem poszli na dworzec kolejowy. Kupienie biletów odbyło się bez przygód, a w samym pociągu do Berlina żołnierze głównie słuchali opowieści pasażerów o tym, jak to źli Brytyjczycy niszczą z powietrza piękne, niemieckie miasta.
W stolicy Niemiec jeden z tych nalotów żołnierze przeżyli w metrze. Berlin zrobił na nich straszne wrażenie, był mocno zniszczony, a orientację utrudniał brak jakichkolwiek tablic informacyjnych. Uczestnikom ucieczki sprzyjał za to świąteczny tłum oraz jeden z berlińskich urzędników, który nieświadomy komu pomaga, kupił żołnierzom bilety na kolejny pociąg do Szczecina (wówczas Stettin).
Podczas podróży trójką mężczyzn w podniszczonych ubraniach zainteresował się strażnik kolejowy, ale na szczęście przekonała go opowieść o tym, że są zagranicznymi robotnikami, przeniesionymi z Opola do fabryki zbrojeniowej w Szczecinie.
Brytyjczycy byli na tyle przekonujący, że strażnik pomógł im jeszcze opuścić dworzec niestrzeżonym wyjściem. Na wybrzeżu – gdzie mieli znaleźć szwedzki statek (ten kraj nie uczestniczył w wojnie-red.) – szczęście na chwilę opuściło uciekinierów.
Do portu nie było się jak dostać, a zmęczeni żołnierze wylądowali w pensjonacie. Spędzili w nim kilka dni, a kontakt ze szwedzkim marynarzem umożliwiła im Czeszka, pracująca w domu publicznym.
Ostatecznie dopiero w Wigilię uciekinierzy przedostali się na szwedzki statek SS Brage, a uczynny marynarz najpierw schował ich w kotłowni pełnej węgla, a następnie w pomieszczeniu, gdzie przechowywano liny i siatki.
Żołnierze kilka razy drżeli o powodzenie ucieczki. Niemcy sprawdzali statek i używali do tego psów tropiących, ale mimo to jeńców nie wykryto. Uciekinierzy wysiedli ze statku w szwedzkim Oselsund, a potem miesiąc spędzili w Sztokholmie. Dopiero na początku lutego polecieli samolotem do Szkocji.
Przywitano ich tam jak bohaterów.
ps. Na zdjęciu jeńcy alianccy w jednej z opolskich cementowni. Fotografię wykonano w 1941 roku. Być może są na niej także przyszli uciekinierzy. Pisząc tekst korzystałem z materiałów Aukcland War Memorial Museum oraz książki Prisoners of Wars. Dziękuję Adamowi Krzyształowiczowi za inspirację.