Image may be NSFW.
Clik here to view.Niemal dokładnie 400 lat temu miasto zniszczył gigantyczny pożar. Lato było wtedy suche i wyjątkowo gorące, a ogień rozprzestrzenił wiatr.
Było około południa gdy 28 sierpnia 1615 roku mnisi z klasztoru minorytów (franciszkanie) spostrzegli ogień na Zamku Piastowskim w mieszkaniu Georga Koblicka, zamkowego pisarza.
Jak pisał przed laty Franciszek Idzikowski, silny wiatr spowodował rozprzestrzenienie się ognia, a zbyt mała liczba sprzętu gaśniczego utrudniła skuteczne gaszenie pożaru, którego skutki miasto odczuwało przez kilka lat.
Najpierw zapalił się młyn miejski, potem szpital, następnie domy przy ul. Odrzańskiej i kościół św. Krzyża, aż wreszcie mieszczanie uciekli poza obręb murów obronnych, bo nie mogli już wytrzymać żaru.
Około godziny 16 miasto było wielkim pogorzeliskiem. Ocalał młyn zamkowy, prochownia oraz folwark na Pasiece. Około stu opolan poniosło śmierć w płomieniach, a o całe nieszczęście oskarżono Koblika i jego żonę, których od dawna nie lubiano za pychę i butę. Rozeszła się nawet plotka, że Koblickowa w uroczyste święta i nawet w niedzielę wielkanocną szyła suknie, prała i przędła, a w ten nieszczęsny dzień (piątek) piekła gęś czy prosiaka na ucztę i dlatego miasto spotkała kara boża.
Ale o winie nie decydowali mieszczanie, lecz specjalna komisja z Wrocławia, która pod koniec listopada przybyła do miasta. Koblick, powołując się na świadków, wykazał, że w piątki nie jadał mięsa, w tym dniu jadł tylko gotowane w czosnku ryby, a ogień wybuchł na strychu, a nie w kuchni, co spowodować miała zwolniona niedawno służąca, która w ten sposób miała się zemścić.
Pisarz dowodził również, że nieszczęście należy przypisać grzechom całego miasta, a nie jednego grzesznika i że tragedię zwiastowały rozmaite zjawiska, które przytoczył: ponoć stary Milek dowodził, że ogień niezadługo zniszczy zamek i miasto, a on tego nie dożyje. Co też się i stało, Milek umarł przed pożarem.
Po wtóre – jak opisuje Idzikowski – pewna kobieta widziała pożar miasta na kamieniu, który pokazała m.in.kowalowi gwoździ Lorenzowi przed bramą Odrzańską i mówiła, że się to wkrótce stanie. Po trzecie bednarz z ulicy Żydowskiej pewnej nocy wyszedł z domu i spotkał starego człowieka, który mu pokazał na niebie miasto i wzywał go, aby nakłaniał opolan do naprawy żywota, bo ogień zniszczy miasto.
Czy to przekonało komisję? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że żona pisarza wyjechała z miasta, a magistrat zwrócił się do burgrabiego, rezydującego w zamku, o wydanie ordynacji przeciwpożarowej, która nakazywała posiadanie przez właścicieli domów drabiny, haka do rozrywania palących się bierwion, wiadra i beczki z wodą.
Starano się też o to, aby piece garncarskie, kuźnie, czy wapienniki umieszczane były z dala od zabudowań miejskich. Stale kontrolowano stan budynków pod względem ich zabezpieczenia przeciwpożarowego. To jednak miasta nie uchroniło od pożarów, a w pierwszej połowie XIX wieku Opole doczekało się też słynnej podpalaczki, która w trakcie procesu przyznała się do ponad 30 podpaleń!